trudno im przyjdzie sercem poznać żebraka. Gdzież cmentarz? tam moi znajomi. Gdzie kaplica? znikły już i gruzy... O czasie! okropna potęgo! zapomnienie, które za sobą rozlewasz, straszniejsze nad samo zniszczenie! — Próżno jednéj chaty, jednego krzyża... jednego znajomego drzewa szukam, wszystko nowe, ja tylko z przeszłości zostałem. Cóż natenczas? obcy wśród swoich, echa tylko skał odpowiadać będą uczuciom duszy. — Ach, wtedy pójdę na tę górę, gdzie z braćmi sarny ścigałem, tam jest granit mchem zakryty, ten pewnie będzie nietknięty, ten niezmieniony, ten stanie się ojczyzną moją; na nim zimnym położę mą głowę, a może jaka dumka, którą słuchałem w młodości, dojdzie do uszów moich i tony żałosne zmieszane z mojem ostatniem westchnieniem, rozpłyną się w powietrzu.
Lube miejsca, gdzieśmy wiek dziecinny spędzili, ale jak drogie te, gdzie kwitnęła młodość życia, gdzie raz pierwszy zastanowiliśmy się nad sobą i człowiek zapytał sam siebie: „czem jestem?“ Drogie miejsca, gdzie zamarzyłem sławę, gdzie tęskna miłość ogarnęła duszę! O Maryo, Maryo! smutna tu natura, niema takich drzew jak u nas — gdyby były, poznałbym je po wznieconem uczuciu. Tam gdzie ty teraz płaczesz, gdzie nasze dzieci może w téj chwili ścigają motyle — tam każda krzewina, każdy świerk, każda topola, przywodzi mi na pamięć troski i nadzieje naszéj miłości; ileż godzin nie strawiłem w tym ogrodzie, gdzie tylko szelest jesiennych liści pod nogą głęboką ciszę przerywał! —