Jedna chwila, jedno posunięcie ręki — ale któż zapewnił, że skończę, że zmienię to, co czuję? Przyznaję słabość, ograniczenie własnego pojęcia, i na jego wyrok mam ważyć wieczność, wieczność całą? Precz! precz odemnie myśli szalona!...
Czemuż wstrzymujesz topór, kiedym na ziemię powalony? Uderz! — nie? Chcesz się bawić moją męką. O błogosławione barbarzyństwo Indyan, którzy się stroją zdartemi z czaszek skórami! Życie tylko biorą! Tobie życie niczem. Pod ciosem jęknąłbym raz tylko jeden — to za mało! — Nieśmiertelnym chciałbyś mnie uczynić obrzydły wrogu rodu mojego, abym wiecznie brzękiem kajdan pieścił uszy twoje. Ale bezsilna wściekłości! Krępuj, duszy nie skrępujesz — uderz! nie zabijesz. Za krańcem pojęcia podłych, w świecie płazom nieodkrytym, błyszczy miecz karzący, jak światło zbawienia.
Dwa a dwa jest cztery — los czasem czyni igraszkę i pisze pod kreską sześć zamiast czterech. Widzi człowiek zdumiały, i widzi i nie wierzy; ale biada temu, co rękę losu chce zastąpić! Niepodobne najczęściéj niepodobnem zostaje — między niebem a piekłem lot zuchwałego wstrzymany; jeżeli pomyślny skutek uwieńczy przypadkiem przedsięwzięcie, zagrzmią pochwalne chóry, kadzielnice rzucą gęste dymy, gawiedź z osłupiałem okiem, wyciągniętemi ramiony padnie na twarz. Apoteosis! Ale jeżeli zawiodą nadzieje: leci w piekła ścigany szy-