się stada ptaków, podobne czarnym chmurom, ciągle zmieniającym kształty. Na brzegach widniały krzaki, tworzące żywopłoty, jakby sztucznie przystrzyżone. Wielkie czworonogi tej krainy, tygrysy, tapiry i świnie pekari powyłamywały w tych żywopłotach przerwy, któremi chodziły do wody. Ponieważ nic sobie nie robiły z naszych kanoi, przeto przypatrywaliśmy się jak chodziły z wolna po wybrzeżu i po chwili dopiero odchodziły przerwami w żywopłotach do lasu. Czasem ukazywał się na brzegu jaguar, piękna pantera amerykańska, to znów hokko, o czarnych piórach, z kitką na głowie. Co chwila spostrzegaliśmy zwierzęta najrozmaitszych gatunków. — Es como in el paradiso! — mawiał nasz sternik — znaczyło, że jest tu jak w raju. Sternik był to stary Indjanin z misji. W istocie przypominało to stan pierwotny świata, jego niewinność, szczęście, oraz prastare obyczaje. Ale przy baczniejszej obserwacji spostrzegaliśmy, że zwierzęta boją się wzajem siebie i unikają. Minął złoty wiek bezpowrotnie i stworzenia tego amerykańskiego raju wiedziały, że rzadko mieszka społem łagodność i siła.
Na szerszych, piaszczystych wolnych od krzaków częściach wybrzeża legiwały krokodyle, często po ośm i dziesięć. Jak kłody leżały, bez ruchu z otwartemi szeroko paszczami, nie okazując towarzyszom swym żadnej sympatji, co czynią zawsze zwierzęta gromadnie żyjące. Były tak liczne, że niemal ciągle mieliśmy kilka przed oczyma, mimo, że znajdywaliśmy się dopiero w górnym biegu rzeki. Tysiące ich spało zapewne w błocie sawanny. Około czwartej zatrzymaliśmy się, by zmierzyć martwego wyrzuconego na brzeg krokodyla. Miał tylko szesnaście stóp i ośm cali długości, drugi jednak znaleziony w parę
Strona:PL Aleksander Humboldt - Podróż po rzece Orinoko.djvu/15
Ta strona została uwierzytelniona.