rzeki na słynny połów żółwi szyldkretowych. Był małomowny, poważny, a hołdy oddawane mu przez świtę świadczyły, że jest wielką osobistością. Ubranie jego nie różniło się zresztą od strojów dworzan, wszyscy byli mianowicie nadzy, pomalowani i mieli w rękach łuki i strzały. Władca, świta, służba, broń, przybory i łódź, wszystko było posmarowane na czerwono. Karaibowie ci byli niemal atletycznej budowy ciała i przerastali znacznie Indjan, jakich dotąd widzieliśmy. Mieli gęste, gładkie włosy, przycięte nad czołem i czarno barwione brwi, co przy bystrem, przenikliwem spojrzeniu nadawało im wygląd twardy. Rosłe, bardzo brudne i budzące wstręt kobiety miały dzieci na plecach.
Dnia 6 kwietnia przybyliśmy do Boka de la Tortuga, czyli do portu żółwiego. Koło południa zarzucono kotwicę u wyspy, pośród rzeki położonej, a słynnej z połowu żółwi, czyli, jak tu mówią, dorocznego zbioru jaj. Zastaliśmy mnóstwo Indjan koczujących w chatach z palmowych liści. Obozowisko składało się z trzystu conajmniej ludzi. Nawykli do samotności od wyjazdu z San Fernando i podczas podróży po Apure, zdziwiliśmy się ruchem, jaki tu panował. Każdy szczep był innym kolorem pomalowany. Pośród Indjan było kilku białych, kramarzy z Angostury, zwanych „pulperos“. Przybyli oni na zakup oleju żółwiego. Napotkaliśmy też misjonarza z Uruany. Zdumiony był naszą obecnością, przyborami i instrumentami i w sposób przesadny odmalował trudy i niebezpieczeństwa podróży przez Orinoko, aż poza katarakty. Tajemniczym wydał mu się także cel naszej podróży:
— Któż uwierzy — powiedział — żeście wyruszyli z ojczyzny poto, by się dać zjeść moskitom na Orino-
Strona:PL Aleksander Humboldt - Podróż po rzece Orinoko.djvu/27
Ta strona została uwierzytelniona.