dotarli do brzegów Temi. Różnymi sposobami bronią się tu ludzie przeciw tym małym owadom. Poczciwy misjonarz Bernardo Zea, który przez długie lata cierpiał z powodu komarów, zbudował sobie obok kościoła z pni palmowych rusztowanie, a na jego szczycie chatkę, gdzie można było swobodniej oddychać i gdzie też suszyłem rośliny wieczorami i pisywałem. Misjonarz uczynił spostrzeżenie, że komary najchętniej przebywają w dolnych warstwach powietrza, do wysokości 15 stóp nad ziemią. W Maypures nocują Indjanie po wyspach, na środku rzeki, gdzie komary nie przylatują skutkiem pary przesycającej powietrze. Stwierdziłem też sam, że więcej ich przy brzegach, niż pośrodku koryta, to też znacznie mniej cierpi podróżny płynący z prądem, niż pod wodę.
Trudno przyjdzie uwierzyć temu, kto nie żeglował po wielkich rzekach Ameryki tropikalnej, jak straszną plagą są te małe owadki, które w najżyźniejszych nieraz okolicach uniemożliwiają pobyt ludziom. Mimo nawyku do cierpienia i mimo zajęcia się obserwowanym przedmiotem, nie sposób sobie dać rady. Moskity, zankudo, jeje, oraz tempranero pokrywają ciągle twarz i ręce, przebijają żądłami-ssawkami ubranie, włażą do ust, oczu i nosa, tak że co chwila wybucha się kaszlem, spluwa nieustannie i kicha raz po raz. Rozmowy o los moscos to stała rozrywka w misjach rozrzuconych po niezmierzonych lasach pobrzeży Orinoka. Ile razy spotka się dwu ludzi, pyta jeden drugiego:
— Jakże tam było w nocy z zankudami? Czy dużo było moskitów?
Przypomina to starodawną formułkę towarzyską Chińczyków, którzy pytali się wzajem rano:
— Vou to hou?
Strona:PL Aleksander Humboldt - Podróż po rzece Orinoko.djvu/47
Ta strona została uwierzytelniona.