rzuconych po spienionem łożysku rzeki. Od zachodu na lewym brzegu rozłożyły się sawanny nad Metą, podobne zdala do zielonego jeziora.
Słońce oświecało samotną górę stożkowatą Unianę, tem wyższą z pozoru, że tonącą dołem we mgle. Pod nogami ujrzeliśmy krągłą zamkniętą dolinę, ponad którą unosiły się drapieżne ptaki, rzucając na skały przelotne cienie.
Przez wąską grzbietowinę dotarliśmy na drugi szczyt, krągły, zarzucony ogromnymi blokami granitu. Masy te miały po kilkadziesiąt stóp średnicy i były tak dokładnie kuliste, że w jednym jeno punkcie, rzec można, stykały się ze sobą, za najmniejszem wstrząśnieniem gotowe runąć na dół. Nie pamiętam tego rodzaju naturalnych wytworów wietrzenia granitu.
Na planie dalszym, gdzie zbocze pokrywał gęsty las, było wejście do groty Ataruipe. Jest to nie grota właściwa, ale wyskok skalny, w którym siły przyrody wyżłobiły dużą wklęsłość. W cmentarzysku tem całego wygasłego ludu naliczyliśmy rychło około 600 doskonale zachowanych szkieletów, które leżały w tak regularnych szeregach, że trudno się było pomylić w liczeniu. Każdy spoczywał w koszu, uplecionym z żeber liści palmowych. Kosze te, zwane mapires tworzą coś w rodzaju worów, a są tak przystosowane do rozmiarów zwłok, że nawet zmarłe noworodki mają swoje własne koszyczki. Szkielety są zgięte wpół i tak kompletne, iż nie brak żadnemu jednego stawu palcowego. Zmarłego kładą tu na czas jakiś do ziemi, by mięso zeszło z kości, poczem szkielet skrobią ostrymi kamykami do czysta.
Trudno określić wiek tych szczątków, niema chyba szkieletów starszych nad lat sto, ale mogły się one
Strona:PL Aleksander Humboldt - Podróż po rzece Orinoko.djvu/85
Ta strona została uwierzytelniona.