wego wrażenia. Po zachodzie stepy nabrały szaro zielonej barwy, a że widok zamykała sama jeno kulistość ziemi, wydawało się, iż gwiazdy wschodzą z toni morza. Najwytrawniejszy marynarz uległby zapewne temu wrażeniu.
Dnia 9 czerwca napotkaliśmy dużo statków z towarami, płynących przy pomocy żagli w górę Orinoka, a potem Apury. Była to uczęszczana linja wodna pomiędzy Angosturą i prowincją Varinas. Tędy udał się z powrotem do domu towarzysz nasz don Mikołaj Sotto.
Z wielką radością wylądowaliśmy w Angosturze, stolicy hiszpańskiej Guajany. Wracaliśmy z krajów bezludnych niemal, to też miasto sześciotysięczne wydało nam się niezwykle ożywionem. Otoczyła nas atmosfera celowo zorganizowanej pracy, skromne pokoiki uznaliśmy za apartamenty, a każdy, kto się do nas odezwał, wydał nam się człowiekiem wprost genjalnym.
Przykra sprawa zatrzymała nas niestety przez cały miesiąc w Angosturze. Bonpland zapadł na gorączkę i po kilku dopiero tygodniach mogliśmy ruszyć dalej. Przepłynąwszy po raz ostatni Orinoko pojechaliśmy przez stepy Wenezueli, docierając 23 lipca do miasta Nueva Barcelona, mniej ucierpiawszy od żaru llanos, do czego przywykliśmy, niż z powodu zawiei piaszczystych, które nam poraniły skórę. Potem pożeglowaliśmy do Kumany łodzią, wiozącą kakao. Dnia 16 listopada pożegnaliśmy towarzyszy, udając się do Hawany. Noc była rozkosznie chłodna. Patrzyliśmy długo ze wzruszeniem na białe, coraz to dalsze brzegi i palmy Manzanaresu, oświetlone księżycem.