Bez sztucznych ogni kryłby się w niemocy,
Po co go wzywasz, skoroś nie kochała?...
1832 r.
W niedoli tyś mi jeden był wiernym, Alfredzie,
Podczas gdy tylu innych uciekło ode mnie;
W szczęściu sto kruchych związków zawarłem daremnie,
Lecz jedyny przyjaciel dał się poznać w biedzie.
Tak samo wątły kwiatek w urodzajnéj glebie
Roztacza w słońca blasku swych powabów cuda;
Ale wszak w głuchym mroku górnik wśród skał grzebie,
Nim mu jasnym promieniem błyśnie złota ruda.
Tak téż samo i morza, spokojne, bez burzy,
Kołyszą podróżnika na fali łagodnéj;
Lecz tylko kiedy niebo północny wiatr chmurzy,
Perłę znaleźć na brzegu może rybak głodny.
Teraz, cokolwiek w życiu mi jest przeznaczoném,
Gdzie Bóg wskaże mi drogę, wołam za Byronem:
„Ocean musi dźwigać, choć ryczy tak srogo!”
A gdy koń mój się potknie, znaglę go ostrogą.
Lecz przynajmniéj, o bracie, co bądź stać się może,
Na przyjaźń naszą pieczęć żałobną położę,
I czy jutro żyć będę, czy téż skłonię głowę,
Póki serce me bije, dam ci go połowę.
Maj 1832 r.