Strona:PL Alfred de Musset - Poezye (tłum. Londyński).pdf/76

Ta strona została przepisana.

A jednak, jakież dziwne i smutne wrażenie
Wywołuje rękopism! Wszystko, przy pisaniu,
Wprawiało mnie przed chwilą w szczere zachwycenie!
Teraz zaś, nie wiem, nie śmiem spojrzeć na rzecz całą.
Wśród pracy, każda żyła, każdy nerw pisarza
Drży, jakby się na lirze struny naciągało,
To drżenie się do głębi organizmu wraża.
(Mówię to nie przez próżność, mówię to, co czuję).
Nic się nie pisze, człowiek czeka, nasłuchuje.
Coś jakby głos nieznany brzęczy ci przy uchu.
Niekiedy się noc całą na miejscu przetrawi,
Bez odwracania głowy, w martwocie, bez ruchu,
Tak jak owe pacholę, które się nie bawi,
By odświętnéj sukienki nie zbrukać w swywoli.
A potém, no a potém... ha cóż? — głowa boli!...
Jak dziwne przebudzenie! Jak się czuje braki!
Jak się widzi, że wulkan wnet z nieba upadnie!
Toż samo nierządnica robi effekt taki,
Gdy w przesycie jéj duszą zgnębienie owładnie,
A tu, jak gdyby żywcem grzebana, rozwaga,
Uciech, co mają znikąć, z płaczem się domaga.
Jednak to nie to samo. To ciało, to glina,
To raczéj trumna ludzka, uchylona zlekka,
Która, po zapadnięciu słabiutkiego wieka,
Krom katuszy swych cierpień, wszystko zapomina.
Może to na tém koniec? Otóż straszne słowo!
To Chrystus, uwieńczony koroną tęczową,
Gdy do Faryzeusza idzie na wieczerzę;
Niekiedy aureolę obłudnik spostrzeże,
Ale gdy światłość znika, Faryzeusz powie
Do Chrystusa: „A może ty nie jesteś Bogiem?“
Jam jest Faryzeuszem i mówię gościowi:
„Może twój boski demon jest mi tylko wrogiem?“
Nie idzie wcale za tém, by do błędu wracać,
I, niby wół przy żłobie, znać samego siebie,