Strona:PL Alfred de Musset - Poezye (tłum. Londyński).pdf/85

Ta strona została przepisana.

O wolności niebiańska, jak ogień dziewicza!
Tak! swoboda umiera wśród miejskiego gnoju,
Wy, co za nią walczycie, to na pośmiewisko!
Bo nawet wasze groby nie mają spokoju.
Ten krzew wreszcie zielony nie rośnie tak nizko,
W chrapie brudnych oddechów ludzkich wolność kona,
Żyje powietrzem światów, — w nich nie jest zatrutą!...

Hej! na drabinę! Pan Bóg wyciąga ramiona!
Idźcie doń, marzyciele, on do was nie zstąpi,
Zabierzcie mi sandały i pikę okutą:
Święta wolność jest w górach, nic jéj nie poskąpi,
Byle człowiek, gdzie spojrzy, wszędzie ją znajduje,
A jeśli ma ją w sercu, to drżenie jéj czuje.

Tyrolu! Bardy dotąd mijali twe strony...
Cytryn trzeba dla naszej muzy pozłoconéj;
A jednak twoja ziemia nie jest pospolita,
Choć bieda chudą ręką gościnność tam wita.

Otwórz, biedna gosposiu! Godne Włochów dziecię,
Messalino w łachmanach, z pocałunków blada,
Którą ojciec synowi płaci za dojrzałość,
Dla mnie tyś jest dziewicą, a to piękność przecie!
Dla mnie, bo piję wtedy, gdy woda posiada
Klarowność bez zarzutu i zwierciadła białość.
Pies bezdomny jedynie z rynsztoka się poi.
Kocham cię. Nie odkryto białéj sukni twojéj.
Ty nie masz, jak Neapol, zwiedzających mnóstwa
I setnych ciceronów twojego ubóstwa.
Śnieg spokojnie okrywa twe nagie ramiona.
Kocham cię, bądź-że moją! Gdy dziewiczość skona,
Wtedy chyba pokocham statuy niewinne.
Wolę zaprawdę głazy, niż nieczystą Phrynę,
U któréj karmu głodni szukają czcziciele,