Strona:PL Alighieri Boska komedja 684.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

O! brzask ten Ducha Świętego prawdziwy,
Jakże on nagle przed oczyma memi
Zapłonął, — że go znieść nie były w stanie!
Lecz Beatricze mi się okazała
Tak uśmiechniętą, piękną, że to muszę
Razem z innemi pominąć obrazy,
Wślad za którymi myśl nie zdąży moja.
Jednak me oczy moc w tem odzyskały
Wznieść się do góry — i ujrzałem siebie
Wnet podniesionym z Panią moją tylko
Ku wyższej sferze rajskiego zbawienia.[1]
Widziałem dobrze, żem był wyżej wzniesion,
Po rozognionym uśmiechu planety,
Co mi czerwieńszym, niż zwykle się zdawał.
Więc z całej duszy, mową wszystkim wspólną,[2]
Złożyłem Bogu najgorętsze dzięki,
Jakie przystało za tę łaskę nową.
Jeszcze się w piersi zapał mej ofiary
Nie był wyczerpał, gdym uczuł że ona
Już wysłuchana i przyjęta wdzięcznie;
Bo w takiej jaśni i w takiej czerwieni
Zjawiły mi się blaski w dwóch promieniach,
Żem rzekł; O Słońce! jakże ty je zdobisz!
Jak między dwoma świata biegunami
Mleczna bieleje droga, tak upstrzona
Mniejszych i większych świateł gromadami,
Że wielu mędrców w wątpliwość wprowadza;
Tak dwa promienie usiane gwiazdami,

  1. Olśniony zjawieniem się nowego koła dusz błogosławionych, równie jaśniejących jak w dwóch poprzednich, Dante odzyskuje wzrok, orzeźwiony uśmiechem i pięknością boskiej kochanki swojej, a spojrzawszy w górę, spostrzega że już z nią razem wzniósł się na sferę Marsa.
  2. To jest, językiem uczucia.