Strona:PL Alighieri Boska komedja 713.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Niżeli kara za ich przeniewierstwa...“
Gdy dusza święta milczeniem wydała
Że już skończyła wątek tej tkaniny,
Której przed chwilą podałem osnowę,
Jam się odezwał, jak ten, kto w zwątpieniu
Zasięgnąć rady pragnie u osoby,
Która ma wiedzę, miłość i chęć prawą:
Widzę ja, Ojcze, jak czas ku mnie pędzi,
By mi cios zadać, który tem jest cięższy,
Im łatwiej człowiek poddać się mu gotów.
Więc mi w przezorność uzbroić się trzeba,
Bym, gdy najdroższe miejsce mi odbiorą,
Nie stracił innych z przyczyny mych pieśni.[1]
Tam bowiem — w świecie okropnym bezkońca,
Na górze, z której nadobnego szczytu
Oczy mej Pani wyżej mnie uniosły,
Tu, w niebie, z gwiazdy wstępując na gwiazdę,
Poznałem rzeczy, które gdy opowiem,
Smak ich dla wielu będzie nadto ostry.
Jeśli zaś będę prawdy przyjacielem
Zbyt bojaźliwym, lękam się ażebym
Nie zgubił życia mego między tymi,
Co czas niniejszy nazwą starożytnym.[2]
Blask, co w nim skarb mój, który tu spotkałem,
Płonął uśmiechem, naprzód się zaiskrzył,
Jak promień słońca we zwierciedle złotem,
A potem odrzekł: „Sumienie jedynie
Zbrukane własnym, albo cudzym wstydem,

  1. T. j. lękam się, abym, straciwszy ojczyznę, Florencję, nie stracił również możności znaleźć gdziekolwiek przytułek, jeżeli wypowiem w pieśniach moich wszystko com widział w Piekle, Czyścu i Raju.
  2. To jest: lękam się, aby potomni, dla których świat teraźniejszy będzie starożytnym, nie potępiali mnie, jeżeli przez bojaźń ludzi możnych, nie będę szczerym a bezwzględnym prawdy przyjacielem.