swą myśl, czy obraz, nie dający się w tej oprawie słownej z duszy wydzielić; ale tłumacz nie ma tego prawa; musi on wiernie trzymać się tekstu, aby nie powiedziano o nim: traduttore, traditore. Owoż, Skarbek z tych wszystkich trudności nie mógł wyjść dość zwycięzko. Prawda, że od początku do końca przeprowadził jednostajną zasadę rytmiczności, najbardziej zbliżonej do oryginału, ale jakim kosztem! Jeżeli każdy jego wiersz pojedynczy w strofie równa się co do liczby zgłosek oryginalnemu, zato ogólna liczba wierszy polskich w każdej prawie pieśni większą jest od greckich; co znaczy, że tłumacz musiał coś dodawać, uobszerniać, naruszać treściwość oryginału, który mu się wciąż zpod jego formy usuwał. Zauważyliśmy też, z powodu tych właśnie trudności, i całkowite przejścia wcale nieudatne, jedno zwłaszcza. Oryginalny tekst (w naszym zbiorze pieśń 46) powiada dosłownie w czworowierszu: — „Trochą prochu legniemy, gdy kości się rozsypią; pocóż namaszczać głazy, czczym płynem zlewać ziemię“ (obrzędy nad umarłymi). Ustęp ten w przekładzie Skarbka wychodzi: — Nas garstka piasku składa, i kości nasze zgniłe; cóż grób namaszczać nada, lać wodę na mogiłę![1] Zwrotów jednak podobnych temu jest bardzo mało. Owszem, przekład Skarbka, na ogół wziąwszy, odznacza się troskliwością o poprawność i wdzięk wysłowienia, a książka jego, wydana w r. 1816,
- ↑ Błąd rozszerzenia cite: Błąd w składni znacznika
<ref>
; brak tekstu w przypisie o nazwieprzyp1