sła, było lepiej; on strugał patyki, a ona pilnowała krów.
Nieraz matka, widząc, że dziewucha, choć młodsza, ma więcej rozumu i chęci aniżeli Antek, załamywała z żalu ręce i lamentowała przed starym kumem, Adrzejem:
— Co ja pocznę, nieszczęsna, z tym Antkiem odmieńcem? Ani to w chacie nic nie zrobi, ani bydła doglądnie, ino wciąż kraje te patyki, jakby co w niego wstąpiło. Już z niego, mój Andrzeju, nie będzie chyba gospodarz, ani nawet parobek, tylko darmozjad, na śmiech ludziom i obrazę boską!…
Andrzej, który za młodu praktykował flisactwo i dużo świata widział, tak pocieszał strapioną wdowę.
— Jużci gospodarzem on nie będzie, to darmo, bo on na to nie ma nawet dobrego rozumu. Jegoby zatem trza naprzód do szkoły, a potem do majstra. Nauczy się z książki, nauczy się rzemiosła i jeżeli nie zgałganieje, będzie żył.
Na to wdowa odpowiedziała, wciąż łamiąc ręce:
— Oj, kumie, co wy też gadacie! A czy to nie wstyd gospodarskiemu dziecku rzemiosła się imać i byle komu na obstalunek robotę robić?
Andrzej puścił dym z drewnianej fajeczki i rzekł:
— Jużci, że wstyd, ale rady na to niema nijakiej.
Potem, zwracając się do Antka, siedzącego na podłodze przy ławie, zapytał:
— No, gadaj, wisus, czem ty chcesz być? Gospodarzem, czy u majstra?
A Antek na to:
— Ja będę stawiał wiatraki, co zboże mielą.
I odpowiadał tak zawsze, choć nad nim kiwano głowami, a jak czasem to i miotłą.
Miał już dziesięć lat, kiedy pewnego razu ośmioletnia wówczas siostra jego,