Jeszcze Antek niedobrze zrozumiał, o co chodzi, gdy nagle uczuł kilka tęgich razów i usłyszał przestrogę:
— A nie becz, hultaju! a nie becz!
Puścili go. Chłopiec otrząsnął się, jak pies wydobyty z zimnej wody, i poszedł na miejsce.
Nauczyciel wyrysował trzecią i czwartą literę, dzieci nazywały je chórem, a potem nastąpił egzamin.
Pierwszy odpowiadał Antek.
— Jak się ta litera nazywa? — pytał nauczyciel.
— A! — odparł chłopiec.
— A ta druga?
Antek milczał.
— Ta druga nazywa się be. Powtórz, ośle.
Antek znowu milczał.
— Powtórz ośle, be!
— Albo ja głupi! — mruknął chłopiec, dobrze pamiętając, że w szkole beczeć nie wolno.
— Co, hultaju jakiś, jesteś hardy? Na rozgrzewkę go!…
I znowu ci sami co pierwej koledzy pochwycili go, położyli, a nauczyciel udzielił mu taką samą liczbę prętów, ale już z upomnieniem:
— Nie bądź hardy! nie bądź hardy!…
W kwadrans później zaczęła się nauka oddziału wyższego, a niższy poszedł na rekreację, do kuchni profesora. Tam, jedni pod dyrekcją gospodyni skrobali kartofle, drudzy nosili wodę, inni pokarm dla krowy, — i na tem zajęciu upłynął im czas do południa.
Kiedy Antek wrócił do domu, matka zapytała go:
— A co? uczyłeś się?
— Uczyłem.
— A dostałeś?
— O! i jeszcze jak! Dwa razy.
— Za naukę?
— Nie, ino na rozgrzewkę.
— Bo widzisz to początek. Dopiero później będziesz brał i za naukę! — pocieszyła go matka.
Strona:PL Antek (Prus).djvu/017
Ta strona została uwierzytelniona.