Tak mówił Booz, szczęsny sennemi zachwyty,
Oczy we śnie tonące zwracając ku Panu;
U stóp swoich nie czuje róży cedr Libanu:
On nie czuł u stóp swoich przypadłej kobiéty.
Bo gdy używał wczasu, Rut Moabitanka
Legia u nóg Booza, trwożnem zdjęta drżeniem,
Czekając, rychło jasnym, cudownym promieniem
Mrok jej przeczuć, rozproszy błogi brzask poranka.
Lecz Booz o niewieście nic nie wiedział wcale,
Nie wiedziała Rut czego sam Bóg żądał po niéj:
Powietrze było pełne słodkiej kwiatów woni,
I rzeźwy oddech nocy owiewał Galgalę.
A cienie uroczyste, weselno-godowe,
Drżały pewno aniołów niewidzialnych lotem,
Bo raz w raz, po pod ciemnym niebiosów namiotem,
Coś migało, jak gdyby skrzydła lazurowe.
A z oddechem śpiącego Booza mieszały
Szmer głuchy, między mchami szeleszczące zdroje,
Natura w onczas była w całej krasie swojéj,
Wzgórza stały przybrane w wieniec lilji biały.
Booz spał... Rut w zadumie tonęła. Na niwie
Zcicha brzmiały grzechotki pasącej się trzody;
Strona:PL Antologia poetów obcych.djvu/080
Ta strona została uwierzytelniona.