Omer, co jak prorocy znał żywiołów mowę,
Przy drodze, tuż nad morzem, dostrzegł że pod murem
Samotnego santonu, rósł z liściem ponurem
Cedr odwieczny. — I wzniosła się ręka kapłana
Ku północy, gdzie żyją drapieżni orłowie,
Wskazał morze Egiejskie świecące zdaleka,
A daléj na Patmosie uśpionego Jana,
Pnia się dotknął, i rozkaz w takiém dał mu słowie:
— „Idź cedrze! Idź i ocień mi tego człowieka.“
Widmo z soli co patrzy ku zgliszczom Sodomy,
Nie tak nad gorzką wodą nieruchomie czeka,
Jak cedr na głos Omera został nieruchomy.
— „Idź-że!“ Powtórzył szeik, i dźgnął go kosturem.
Cedr, od muła krnąbrniejszy, pozostał pod murem,
Ani mu żadnym szmerem nie zadrgnęły liście.
Wtedy kapłan się zwrócił ku niewidzialnemu,
I podnosząc prawicę wyrzekł uroczyście:
— „Idź cedrze, w imię Boga żyjącego!“
— „Czemu
Nie wezwałeś go wcześniéj?“ Spytał głos od drzewa.
Strona:PL Antologia poetów obcych.djvu/083
Ta strona została uwierzytelniona.