Trwożnego, by nie zbudził w powietrznej podróży
Ptaszków, co na gałęziach posnęły znużone.
Nocy melancholijnej oddechy palące
Z kielichu sennych kwiatów płynęły w około,
I dęby stare w parku na straży stojące
W pieszczonych kołysaniach, gięły dumnie czoło.
Myśmy słuchali nocy. Okno odemknięte
Pozwalało się poić wiosny oddechami.
Wiatr oniemiał, — w około nas milczenie święte;
Mieliśmy lat szesnaście i byliśmy sami.
Patrzyłem. Była blada... w wieńcu jasnych włosów
Nigdy dwoje ócz słodszych śród aniołów chóru
Nie badało głębiny przeczystszych niebiosów,
I nie odbiło w sobie takiego lazuru.
Jej piękność upajała. Ją tylko kochałem,
Lecz sądziłem że kocham jako siostrę miłą
Tak wszystko co w niej było, wstydliwością było,
Było świętym urokiem, nie namiętnym szałem.
Długo pełniały piersi. Jej dłoń mojej dłoni
Dotykała. Widziałem że rozkosznie marzy;
Widziałem ogień ducha na liljowej twarzy;
Widziałem myśl na jasnej i pieszczonej skroni;
I czułem w duszy mojej wielką moc leczącą
Tych dwojga bliźnich znamion szczęścia i spokoju:
Młodość twarzy i młodość serca kochającą,
Dwie potęgi największe w łzawym życia boju.
Strona:PL Antologia poetów obcych.djvu/100
Ta strona została uwierzytelniona.