Strona:PL Antologia poetów obcych.djvu/110

Ta strona została uwierzytelniona.

Jest ona razem boskiem mąk błogosławieństwem;
Wielkość ziemską, człek wielkiem zdobywa męczeństwem,
Najpiękniejszą tu pieśnią, pieśń najrozpaczliwsza!
I im więcej w niej bólów, tem głębsza i żywsza!
Gdy pelikan zmęczony podróżą daleką,
Wraca w swoje sitowia o wieczornym chłodzie,
Dzieci jego zgłodniałe, wianeczkiem po wodzie
Zwolna śród trzcin nadbrzeżnych ku ojcu się wleką;
On ujrzawszy swój drobiazg, włazi na raf szczyty,
Pod zwisłe skrzydła tuli drużynę zgłodniałą,
I patrzy błędnem okiem w nadmorskie błękity.
Pierś się jego rozdarta broczy krwią zczerniałą,
Którą on, po czczych łowach, na lądzie i morzu,
Musi karmić pisklęta w rodzicielskiem łożu.
Ale oto, niestety, w czas właśnie karmienia,
Kiedy nie mogąc przenieść bolu i zmęczenia.
Radby porwać tę życia męczeńskiego matnię,
Oddaje on pisklętom kroplę krwi ostatnię,
Potem zrywa się nagle, skrzydła swe roztwiera,
W powietrzu raz powtórny pierś wątłą rozdziera,
I tak tęskny śpiew nuci śród nocnego mroku,
Że słysząc go, ptak morski w chmury się unosi,
A zbłąkany wędrowiec, z przerażeniem w oku,
Patrzy w widmo — i Boga o ratunek prosi!
Poeto, wielkich wieszczów żywot jest podobny.
Pozostawiając radość na pastwę dla gminu,