Strona:PL Antologia poetów obcych.djvu/157

Ta strona została uwierzytelniona.

Aż pod słoneczne tam kolisko,
Do gwiazd niebieskich zmierza lot;
Wszystko za nisko dlań, za blisko,
Nieskończoności dotrze wrot.

Jakże jaśniało dumnie czoło!
Bez troski, bo na znój i bój,
Wiódł on pod ręce, wiódł wesoło,
Cały korowód wietrzny swój;
Promienne szczęściem wiódł na ziemię:
Miłość, nie skąpą słodkich łask!
Chwałę, w gwiaździstym dyademie,
Prawdę, odzianą w słońca blask.

Lecz ach! już na połowie drogi,
Źrenicę zaćmił rąbek z łez;
Zdradnie, bo orszak wiatronogi,
Chwilę po chwili z oczu czezł.
Szczęście odbiegło i na zawdy;
Nie nasyciła wiedza chceń;
Słonecznej ach! oblicze prawdy,
Zwątpienia owiał mroczny cień.

I wieńce chwały w poniewierce,
Patrzaj, na czyich czołach lśnią?
Osierociałoż wcześnie serce,
Po wiośnie krótkiej — zwiędło z nią.