Za stołem Ryng zsiwiały, miód pije w święty Jul,
A przy nim śliczna pani jak róża z kwietnich pól;
Ujrzano jesień z zimą pod sferą jednych tchnień,
On smętną był jesienią — a ona, maju dzień.
Wtem jakiś starzec wchodzi i w tłumie ginie sług,
Niedźwiedzie kudły tulą go z głowy do nóg;
Zgarbiony, gdy o kiju podróżnym nogi wlókł,
Nikt z gości wzrostem jeszcze dorównać mu nie mógł.
I usiadł w szarym końcu, za stołem, podle drzwi,
Gdzie ława dla ubogich i w nasze stoi dni;
W tem słudzy urągają mu szeptem płochych słów
I palcem wytykają kudłacza z stóp do głów.
Skry z oczu mu się sypły, nabiegła żyłą skroń,
Pochwycił starzec nagle wyrostka w jedną dłoń,
Przekręcił, w kącie stawił rycerza zucha wspak,
I wszyscy zmilkli w sali jak gdyby siano mak.
— „Co tam za hałas? kto śmie zmącać pokój nasz?
Włóczęgo, pójdź no bliżej, co każę, mówić masz:
Jak się zwiesz, czego żądasz i zkąd przybywasz tu?“ —
Tak fuknął król na starca. On z kąta rzecze mu: