Strona:PL Antologia poetów obcych.djvu/306

Ta strona została uwierzytelniona.

Jeden padł w trawę, na rosę nie baczy,
By snem pokrzepić zmordowane ciało.
Drugi w rusznicę, co nosi przez ramię
Sypie proch silny i kulę złowrogą,
Albo na brusa kamiennym obłamie
Ostrzy swe noże, gdzie szczerby być mogą.
Inny dobywa hubkę i krzesiwo,
Wybija iskrę i gdzie kępa sucha,
Zbiera łom leśny, stos układa żywo,
A słup płomienia pod niebo wybucha.
Inny, zabitej ćwierć owieczki bierze,
Leszczynowego uciosawszy rożna,
Kreci nad ogniem przysmak na wieczerzę,
Nad który lepszych kosztować nie można.
A ów, z żołnierskiej torby wydobywa
Białego sera wylepiankę dużą.
Kto ma pragnienie, tuż Moracz przepływa.
Nie trzeba czaszy, bo dwie dłonie służą.

Ale jutrzenka rozżarza się blada,
Poblizki pasterz już ze snu się zrywa,
Beczą owieczki, a prowodyr stada
Dzwonkiem u szyi, baran, pobrzękiwa.

Lecz inny pasterz ku nim się przybliża,
Na nim się złoto ni srebro nie żarzy,