Strona:PL Antologia poetów obcych.djvu/307

Ta strona została uwierzytelniona.

Ubrany w czerni jak ofiarnik krzyża,
Płaszcz ma na barkach, a godność na twarzy.
Nie idzie za nim gromada młodzieży,
Co obrzędowe zaświeca pochodnie;
Nie biją dzwony z murowanej wieży,
Tylko mu słońce towarzyszy wschodnie.
Jego świątynia — to niebo, co świeci,
Ołtarz ofiarny — dolina i łąka;
Jego kadzidło — to woń skromnych kwieci,
Co aromatem aż w niebo przesiąka,
I szlachetniejsza nad najdroższe wonie,
Woń krwi wylanej przy krzyża obronie.

I sługa boży stopą niezachwianą
Gdy się przybliżył pod hufiec junaczy,
Bożem go słowem błogosławić raczy,
I skinął ręką, aby go słuchano.
Wstąpił na kamień — a kamień był chłodny,
Lecz wrzące serce i kamień rozpali;
Na twarz mu uśmiech wystąpił łagodny,
I temi słowy mówił do górali:

— „Dzieci wy moje! bojowników roto!
Ta się ziemica Czarnogórzem zowie,
Wprawdzie skalista, lecz dla was jest złotą,
Bo tu się wasi rodzili ojcowie;