Strona:PL Antologia poetów obcych.djvu/363

Ta strona została uwierzytelniona.

I osłabione powieki dźwignął,
W oczach mu płomień nadziei mignął.
— „Przez dwa dni srogi bój wrzał w cieśninie —
Dwaj bracia padli — ojciec zrąbany;
Ja sam uszedłem w dzikie pustynie,
Jak zwierz od wrogów ciągle ścigany.
Z pokrwawionymi oto nogami
Od krzaków ciernia, ostrych kamyków,
Niedostępnemi biegłem szlakami
Za tropem wilków, za śladem dzików...
Czerkiesy giną! Wróg górą wszędzie!
Przyjmij Selimie twojego druha,
A na Proroka! dopóki ducha,
Garun wdzięcznością płacić ci będzie!..“
Lecz konający łysnął oczyma:
„Precz ztąd przeklęty! Pod moim dachem
Nie gościć hańbie z nikczemnym strachem,
Ani dla tchórza miejsca tu nié ma!...“
Z sromem, co pali twarz aż do duszy,
Opuścił Garun chatę Selima —
I któż się jego niedolą wzruszy,
Kiedy przyjaciel litości nié ma!?...
Aż kiedy drugą chatę wyminął,
Stanął. Bo słodkich chwil przypomnienie
Błysło mu niby senne marzenie —
Niby całunek na twarz mu spłynął