Strona:PL Antologia poetów obcych.djvu/372

Ta strona została uwierzytelniona.

Ale też była wyprawa nie skora,
I stygła w sercu żarliwa ochota,
Wrócę do domu, póki jeszcze pora,
Bo szatan może zaciągnąć do błota
I każe mieszkać na głębinach wody,
Lecz nie zraziły strachy tajemnicze:
Po nad strumykiem igra księżyc młody
I w jego nurtach przegląda oblicze,
W odbiciu wody powisłe nad darnią
Czernieją drzewa w posępnej pomroce,
Ale szatanów, choć szukaj z latarnią
Żaden nie piśnie, ani zachychoce.
Obszedłem strumień raz drugi i trzeci,
Ale szatana jak nié ma tak nié ma;
Patrzę w gałęziach, może okiem świeci,
Albo się w zielsku wybujałem trzyma.
Gdyby się ukrył z jakiejkolwiek strony,
Czyżbym po rogach nie poznał go właśnie?
Nie masz nikogo... odszedłem zgryziony,
Słuchając jeszcze, że może gdzie szaśnie.
Gdym się tak pilnie przypatrywał czarta,
Cała noc boża przeszła nadaremnie.
Lecz gdyby wtedy dla płochego żartu
Wróg, czy przyjaciel, zakrzyknął nademną,
Lub gdyby puszczyk, lub sowa obrzydła,
Co ją spłoszyłem krokami mojemi,