Strona:PL Antologia poetów obcych.djvu/382

Ta strona została uwierzytelniona.

„Zaszło tu kiedyś straszliwe zdarzenie:
Ze wsi przyjechał ojciec szukać syna,
Lecz wszędzie obcy jęk, albo milczenie...
Długo tak chodził w téj nieméj męczarni,
Aż w końcu stróż mu chłodno przypomina:
„Nie ma? to lepiéj zajrzyć do grabarni!“
Zachwiał się starzec... lecz o drogę prosi,
Poszedł tam szukać, gdzie nie ma nadziei:
Chodzi od trupa do trupa z kolei;
Drżącemi dłońmi całuny unosi,
I milcząc w twarze okropne zagląda;
Lecz syna nie ma, a on syna żąda!
Nareszcie znalazł... i skarb uroniony,
Konwulsyjnemi pochwycił ramiony.

„Zresztą, nie zawsze śmierć tu tak straszliwa,
Nie zawsze całun obca dłoń nakrywa;
Pomnę: raz w nocy oko mi się skleja,
A w tém do sali, z głową rozkrwawioną,
Z twarzą zuchwałą, pięścią zaciśnioną,
Przyprowadzają starego złodzieja.
W walce, towarzysz wspólnego cierpienia,
Głowę mu strzaskał o kratę więzienia.
Zaciekły, straszny, nie słucha nikogo
Drwi, lub wymyśla, lub grozi złowrogo.
Patrzy na niego posługaczka nasza;