i gęstwą tętnic pręży przerozpacznie,
jak twarz Meduzy krwią nabiegłym włosem...
Och, patrzeć w serce i skarłatnym ciosem
skamieniać smutek, nim się drugi zacznie
i módz zapomnieć i w przepaściach dali,
tam w nawałnicy wiosennego wschodu
położyć głowę!... Ciemne pnie ogrodu
dźwigają błękit... Nim się świt zawali,
śpij, śpij spokojnie. Drzewa, jak olbrzymie
monstrancye żalu, przekrwione jutrzenką,
w szaleństwa cieniów stroją twe okienko
i szumią smutnie w monotonnym rymie:
śpij, śpij spokojnie. Tam skarłatne szarfy,
tam krwawa ulga tam, ach tam! Fontanny
spławiają szumnie fiolet poranny,
powiewom wichru dając się za harfy...
i smutno... Idę. Zielonawe błyski
majowych pędów grają aksamitnie
komedyę cudu, co w gałęziach kwitnie
i czyni z parku wonne wodotryski
Zapomnieć, zasnąć! Łkałaś nad tęsknotą,
choć wieczne serce rozdarłaś tęsknocie!
Twarz firmamentu drży w porodów pocie,
aleje długą nieskończoność plotą
i szelest piasku pod nogami psoci,
jak cichy uśmiech... — Idę, aby nie iść
w otchłanie smutku... — Idę po tę prze-kiść
prze-wonnej zorzy, pod ten kwiat paproci
Strona:PL Antologia współczesnych poetów polskich (1908).djvu/078
Ta strona została przepisana.