Modły zachwytne, dyscyplinne razy,
Krwi stygmatycznej święty strumień żywy...
Gwoździe, co sine przebijają ręce,
Ciernie, co kłują blado-żółte skronie:
Wszystko to ginie w twej potwornej szczęce,
Wszystko to brzuch twój w swoich bezdniach chłonie.
Przywlokłeś ku mnie swe nogi żebracze,
Bose, zziębnięte w śnieżystej wichurze,
I dusza moja już litością płacze,
I już ci cały jak pachołek służę.
Przyszedłeś ku mnie, ty płazie człowieczy,
Z odgniotem jarzma na schylonym grzbiecie,
I już ma dusza ciemięzcom złorzeczy,
Już w twej obronie bicz rzemienny plecie...
Przyszedłeś ku mnie, dzierżycielu pięści,
I pokazując nabrzmiałe ramiona:
»Glob się z tej mocy rozpadnie na części,
Świat zła — krzyknąłeś, pod tym gromem skona!«
Jak nie uwierzyć w żelazne ryskale,
Co w pył wiekowe opoki rozkruszą?
I bałwochwalcze już kadzidła palę
Tobie, o tłumie, żeś owładł mą duszą!