Wysnuła kłębek swój na zielska roli,
Tkając materyę obłoczną mięciuchną,
Ciepłą, jak troska dla dziecka matczyna!
Pójdziem tam z sobą, jasna moja druchno,
Odnaleźć skarby i pamiątki moje —
Pójdziem we dwoje...
Pójdziem we dwoje...
Patrz, ponad parowem
Chatka, jak gniazdko uczepione ptasie...
Wokół się wije lśnieniem szmaragdowem
Bór, niedaleko chłopię trzodę pasie
I tęskną dumkę na fujarce kwili —
I ja tak ongiś... Ach jak owej chwili
Żal! Szkoda wspomnień!...
Potok w dzikim jarze
Mruczy jak żebrak modlitwę przed drzwiami...
Pójdziem we dwoje, nie śledzeni, sami
Na skalnych szczytach budować ołtarze
I palić ognie bóstwom cisz i czaru...
Czasem wypełznie ku nam z głębi jaru
Całun z mgieł rannych i tchnień niw uwity
I przed chatczyną naszą się rozścieli
Skrzydłami orła, by nas wznieść w błękity
I w chmur pierzastych kąpać nas topieli
I w drżących świateł obodziać nas zwoje —
Pójdziem we dwoje!...