Rozpasanych sabatów orgiastyczne kręgi,
tajemniczych bajader żądza nieśmiertelna
niczem mi wobec twojej kuszącej potęgi,
królewskiej mej fantazyi kochanko bezczelna.
Przyszłaś, kiedyś, w gorączce dziecinnych majaczeń,
elixirem szatańskim poić spiekłe wargi
i w duszy nieskalanej — zarzewiem przeznaczeń
rozpaliłaś żywiołów odwieczne zatargi.
Wciąż nęcąca ku sobie i wciąż niedostępna,
jak rusałka żeglarzom zjawiona nad skałą
— miłość, wstydem płonąca i miłość występna,
ciebie tylko, o boska, chciały zakląć w ciało.
Dzisiaj w prochu rzucony przed twą straszną łaską
gdy mi rozkosz obłędną mózg zalewa Falą,
wiem, że nigdzie i wszędzie, że miłość jest maską,
la którą nieśmiertelne twe oczy się palą
Niewolnikiem twym jestem, bo w jarzmo służalcze
zgięły mię twego piękna czary nieprzeparte;
z przenajświętszych antyfon hymny bałwochwalcze
tworzę, by się twe imię święciło Astarte.