Strona:PL Antologia współczesnych poetów polskich (1908).djvu/306

Ta strona została przepisana.

Na wzgórzu stałem... łąki, zbożne łany,
Chałupy nizkie, — stawy, strugi, rzeki...
Jezior źrenice, szumne borów ściany... —
Obszar rozległy, hej, obszar daleki...

A wszędzie, wszędzie, kędy dojrzeć można,
Upiorna, krwaw wizya nad polami —
Krzyżem się chwieje, jak mara przydrożna,
Przestrachem mrozi i dziwnością mami.

I wszędzie ramion okrwawionych dwoje,
I wszędzie skronie omdlałe bezwładnie,
I stóp przebitych rubinowe zdroje,
I ostrza włóczni kąsające zdradnie...

Na wzgórzu stałem... znękane ramiona
Prężyłem darmo, walczyłem bezpłodnie,
A serce czuło, że stygnie, że kona,
Że żegna ziemię, oprawców i zbrodnie.

Więc duch mój upadł w rozpaczy otchłanie
pojął straszną wysiłków daremność,
I nocnych ptaków złowieszcze krakanie,
I horyzontów beznadziejną ciemność.