Mój dom — odwieczna pustka, pola opustoszałe...
Wiatr po ścianach zawodzi, po jałowcowym lesie,
Stracone w ziemi płacze przez ugory mi niesie,
Zmarłe przewiewa liście, od mrozu osendziałe.
Mój dom — to mój niepokój, to grób mojego życia,
Kolebka Duszy smutnej i roztęsknionej wiecznie —
Gniazdo, gdy las tną, w szczycie u ostatniego złomu...
Nie wiem, kto bardziej trwożny: Czy ten, co od rozbicia
Chroniąc się, wszedł na deskę, żegluje niebezpiecznie —
Czy ja, który się na to patrzę z mojego domu...
Zaledwie Cisza zajrzy w moją pustą dziedzinę,
Już jej niema — traci się i przepada u węgła...
A tuż za nią Płacz staje; na twarzy ino ścięgła,
W oczach widać otchłanie dwie i jedną głębinę...
I poczynają wzbierać te dwa jeziora sine,
Zlewać się w jedno morze, jakby je powódź sprzęgła —
Już jedna fala mokra serca mego dosięgła,
Już Duszą na zwełnionych, wezbranych wodach płynę...