Ta strona została przepisana.
WARSZAWA.
Pstrzyłem na nią o zachodniej porze.
Gdy słońce mdlało w szkarłatów koronie,
Wisłę wieczorne pozłociły zorze
I każda fala, zdawało się, płonie;
Ciepły, zachodni wiatr z cicha coś śpiewał
I oddalonych pól przynosił wonie.
Trawy, pożółkłe od słońca, rozwiewał
Czasami wichrzył nadrzeczne szuwary,
Czasem, jak gdyby zmęczony, omdlewał
I milkł... Nad wodą płynęły opary. —
Coraz to bardziej mdlało złote słońce,
Coraz ciemniejszym stawał się gród stary...
Patrzyłem smutny... Myśli, oczów gońce,
Biegły, skupione, za błędnem spojrzeniem
I przystrajały rzęsy w łzy palące
I omraczały czoło smutku tchnieniem...
Ach! bo wzrok dojrzał śmiech, szał i wesele...
Myśl się spotkała z nędzą i cierpieniem.