Płyną powoli, nad łąką stają
i piją chciwie woń macierzanek,
i po jałowcach cicho stąpają,
to znów w taneczny łączą się wianek...
Wtem księżyc wyjrzał przez chmur szczelinę
i rzucił światło swe fosforyczne
na osłonioną mgłami dolinę —
a wtedy, zda się, że widzisz liczne,
w słodkich uściskach spowite pary,
płynące zwolna w rajskie bezmiary...
Niebo okryte szarą, ciężką chmur zasłoną —
lasy sine bez przerwy oparami dymią,
zasłaniającymi nawet gór masę olbrzymią,
postrzępioną, białawą, ruchliwą oponą — —
Deszcz siecze... wtem mgły naraz jasny błysk rozedrze —
huknął grom!... gór przeciągłe ozwały się echa
jakimi śmiechem piekielnym... płonie sosny wiecha
gdyby jasna gromnica w szatańskiej katedrze...
A rzeka rozwścieczona ciągłym wód napływem,
szamocze się mętnemi w łożysku falami —
wzdyma się, o brzeg bije brudnemi pianami