Idę na śpiące wody, by jako gwiazd roje
Płomienie swe zatapiać w kryształowe zdroje.
Idą na rośny opal, skróś miesięcznej łuny
Trącać w rozpięte na mgłach srebrnolite struny.
Idą skarżyć się światu na dolę, niedolę.
Przez puste, senne, równe, przez bezkreśne pole...
Dzisiaj jesteśmy trzeźwi. Bez barw i kolorów
Snuje się przędza życia. Zgasły cudne baśnie, —
Nawet śród Ariostowskich, gdy kto zbłądzi borów.
Las mu w odzew rycerstwa rogiem nie odwrzaśnie.
Jesteśmy bardzo trzeźwi — Jednak czasem... we śnie...
Marzy się nam kraj dziwny o różanej wiośnie
I chcemy gwałtem wierzyć, że rzuciwszy pleśnie
W bujnym jak dawniej święcie stary bór odrośnie.
Tak choć nam wszystko wzięto, wypleniono do cna,
Chociaż nam pogaszono tyle gwiazd na niebie.
Choć sobie tyle źródeł zatruliśmy sami.
Jeszcze czasem przebudza się w nas baśń wszechmocna
I każe śnić i marzyć i patrząc na ciebie
Drżącemi szeptać usty: otwórz się sezami!