Siadaj na zydlu i odpocznij nieco,
Pogwarzym z sobą — wszak my stare druhy.
A oto do nas, jak duchy,
Wplątane w wichrów podmuchy,
Wspomnienia lecą.
Słyszysz, jak biją skrzydłami czarnemi
W okna! jak ze mnie szyderczo się śmieją,
A głos ich leci z zawieją:
»Nie pieść swej duszy nadzieją
Na ziemi!«
— Ot! głupstwo wszystko — po co myśleć o tem
Co już umarło i więcej nie wskrześnie?
Po co znów duszę rozkrwawiać boleśnie?
— A jednak... jednak umarło zbyt wcześnie
Za pierwszym wzlotem...
...Tak?... mniejsza o to!... — Która to godzina?
...Północ? — jak czas ten wlecze się powoli!...
Prawda, to głupie, gdy wbrew naszej woli
Dusza się w piersiach targnie i zaboli
I... łkać zaczyna!
...I... łka!... Przemglone, ledwo majaczące
Idą sny moje, okryte w łachmany
Strzępów królewskich. Ukazują rany,
Które im życia żłobiły kajdany,
Rany krwawiące.