Strona:PL Antologia współczesnych poetów polskich (1908).djvu/621

Ta strona została przepisana.

Kiedy mię porwie grzechu toń zdradziecka.
Ból — co nad wszystkiem załamuje ręce
I niezmącone, jasne oczy dziecka.



UROCZYSKO.

Na dnie odmętu,
Wśród wiklin i trzcin roztoczy,
Wplątane w mchy podwodne,
Spadłe z Firmamentu
Lśnią się gwiazd oczy
Pogodne.

Zielona poświata miesiąca
O wód tafle trąca
I welon biały,
Srebrzysty na liściach zwiesza.
— Cicho... Zaraz liście będą spadały.

Hen z sinej dali
Idzie już — idzie wieczna tułacznica,
Ugorów rozpaczna cisza...
Ślizga się po srebrnej fali.
Oblanej strugą księżyca.
Pień dębu objęła zmurszały...
Po trawach depce,
A teraz w liściach wierzb coś szumi i szepce.
— Cicho... Zaraz liście będą spadały.