z orkanem wieków, w sercu na głos świata głuchem
jedno wielkie pragnienie, to, co było — szałem.
Wiek pracy minął... Darmo pod myśli nawałem
gnąc się, tytany-m kowal, darmo pod obuchem
moim głazy bezkształtne stawały się duchem,
barwy w ręku mych gromem, słowa w uśmiech ciałem:
sen snem pozostał! Zimne te marmurów bryły,
te ogromne, do głazów wpół przykute duchy:
to apokaliptycznych widzeń mych okruchy,
szczątki dzieła, co przeszło me człowiecze siły...
Nie zakląć bóstwa! Dłótem już nie władną dłonie,
a wulkan w piersi mojej tak jak płonął — płonie.
Lotos na wodzie drży i sieje wonie;
liście igrają z falami lubieżne,
a kwiat, jak oko, patrzy w niebios tonie
złotych gwiazd pełne, tajne i bezbrzeżne.
Cisza — i tylko fala z kwiatów gada,
na którym taniec ćmy zawodzą śnieżne.