Że z własnej skrzepłej krwi i swemi piszczelami
Zbuduje twardy bruk, a drogą tą za nami
Przyjść nowe życie ma i nowe jasne świty.
I wiedział każdy wój, co tam daleko w świecie,
Porzucił z myślą: Dań dla wiecznych pęt męczeństwa...
Że matki nasze w łzach, że płaczą żony, dzieci —
I każdy świadom był, że na ten czyn nasz leci
Ze wszystkich stron, z ust swych i wrogów — krzyk przekleństwa.
A choć świadomość ta — najgorsza to udręka,
Choć nieraz naszą pierś rozraniał żal, zgryzota:
Przekleństwa, łzy i ból i ran piekących męka
Nie miały mocy tej... i ani jedna ręka
Nie uschła od tych klątw, nie opuściła młota.
Tak wszyscy dążym wciąż. Przykuciśmy do siebie
Zamysłem świętym, młot w ramionach naszych chrzęści,
Niech na nas miota świat przekleństwa, w piasku grzebie —
Nie spoczniem, póki młot tą ścianą zakolebie...
Po czaszkach naszych głów przyjść musi wszyskich szczęście!