I już mi nigdy, nigdy ich nie wskrzesić,
Ani pozbierać, ani też ich krasą
Nie sycić oczu, nigdy mi już niemi
Nie cieszyć serca!
Te z nich upadły przechodniom pod nogi —
Niedostrzeżone przez nikogo zmarły,
Tamte poniosła zawierucha doli,
Gnając je wichrem w obcy, dziki ostęp,
Inne zaś padły na cmentarne płyty,
Do zimnych głazów w cichy zmierzch przywarły
Na wieki wieczne…
Nieliczne tylko ku tym białym kartkom
Przylgnęły modre, jak niezapominki,
Włożone ongi kochającą ręką
W okryty pyłem, stary modlitewnik.
I te ostaną po mnie tu na zawsze…
Kiedy odejdę, trwać tu będą po mnie
Cichem wspomnieniem.
I może kiedyś Ty, umknąwszy myślą
Od trosk powszednich codziennego życia,
Rozłożysz księgę, poczniesz cicho czytać
Te skromne rządki, te przesmutne kwiaty,
I nie spostrzeżesz, jak upadną na nie
Przeczystą rosą twoje łzy serdeczne
Po naszem szczęściu.
Strona:PL Antologia współczesnych poetów ukraińskich.djvu/76
Ta strona została uwierzytelniona.