Strona:PL Anton Czechow - 20 opowiadań.djvu/17

Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak, jutro jestem naprawdę zajęty... — ciągnął bas. — Jeżeli chcesz, napisz do mnie cośkolwiek jutro... Będzie mi bardzo przyjemnie... Ale powinniśmy jakoś zorganizować tę naszą korespondencję. Trzeba coś wykombinować. Poczta niezupełnie jest bezpieczna... Jeżeli ja do ciebie napiszę, to twój indor może list przyłapać u listonosza, jeżeli zaś ty do mnie napiszesz, to moja połowica może go odebrać w mojej nieobecności i na pewno otworzy...
— Więc co robić?
— Trzeba wymyślić jakiś sposób... Przez służbę również posyłać nie można, gdyż twój Sobakiewicz napewne trzyma w karbach pokojówkę i lokaja... Gra pewno teraz w karty?...
— Tak i wiecznie, bałwan, przegrywa.
— Pewnie za to powodzi mu się w miłości! — zaśmiał się Dziegciarow... — Ale posłuchaj, jaki pomysł mi przyszedł do głowy... Jutro punktualnie o szóstej wieczorem, wracając z biura, będę przechodził przez ogród miejski, gdzie mam się zobaczyć z naczelnikiem. Przeto, wiesz co, moja droga? Postaraj się koniecznie przed szóstą, ale nie później, włożyć liścik do wazonu marmurowego, co stoi na lewo od altanki, zarośniętej winogradem.
— Wiem, wiem.
— To będzie i poetycznie, i tajemniczo, i zupełnie coś nowego... I nie dowie się ani twój tłuścioch, ani moja połowica. Zrozumiałaś?
Lew Sawicz wypił jeszcze jeden kieliszek i wrócił do kart.
Odkrycie, które dopiero co zrobił, nie oszołomiło go, nie zdziwiło, ani też nawet wcale nie oburzyło. Dawno już minął czas, kiedy się oburzał, urządzał żonie sceny, wymyślał a nawet bił. — Dawno już machnął ręką i patrzył na romanse swej lekkomyślnej żony przez palce... Było mu jednak dziwnie nieprzyjemnie! Takie wyrażenia jak: „tłuścioch“, „indor“ i „Sobakiewicz“ obrażały jego miłość własną...
...Jaka to jednak kanalia ten Dziegciarow! — myślał, zapisując kredką na suknie przegraną. — Przy spotkaniu na ulicy udaje takiego sympatycznego przyjaciela, szczerzy zęby, głaska