pełnie takie samo uczucie, kiedy mi żona z inżynierem uciekła... Nie mogę po prostu jeść!...
Marfutkin, zanim się zabrał do jedzenia, długo przetrząsał kieszenie i szukał chustki do nosa.
— Ba, przecież chustkę mam w futrze! A ja szukam... — przypomniał sobie na cały głos i wyszedł do przedpokoju, gdzie wisiały futra.
Z przedpokoju wrócił z roziskrzonymi oczami i natychmiast narzucił się z apetytem na pieróg.
— A co, nieprzyjemnie jest tak na czczo obżerać się? — szepnął do ojca Jewmeniusza. — Idź, ojczulku, do przedpokoju, znajdziesz tam w moim futrze butelczynę... Ale uważaj, ostrożnie, nie brzęcz szkłem!
Ojciec Jewmeniusz przypomina sobie, że musi dać jakąś dyspozycję diaczkowi Łukaszowi i truchcikiem wynosi się do przedpokoju.
— Ojcze! Słówko na osobności! — dogania go Dworniagin.
— Panowie! A jakie ja sobie futro kupiłem okazyjnie! — chwali się Chriumow. — Kosztuje tysiąc, a ja dałem... nie dacie wiary... dwieście pięćdziesiąt. Tylko dwieście pięćdziesiąt.
W każdym innym wypadku przyjętoby tę nowinę zupełnie obojętnie, ale teraz goście wyrażają ogólne zdziwienie i niedowierzanie. Wreszcie wszyscy walą do przedpokoju, aby obejrzeć futro i oglądają je tak długo, dopóki lokaj doktora nie wynosi cichaczem z przedpokoju pięciu opróżnionych flaszek... Gdy podają jesiotra z wody, Marfutkin przypomina sobie, że zostawił w sankach papierośnicę i wychodzi do stajni. Żeby mu się samemu nie przykrzyło, zabiera ze sobą diakona, który właśnie chciał rzucić okiem na swego konia...
Tego samego wieczoru Liubow Pietrowna Zawziatowa siedzi u siebie w gabinecie i pisze list do swojej starej przyjaciółki petersburskiej: