Nagle zmarszczyła mu się twarz, wywrócił oczy i dech mu zaparło... Opuścił lornetkę, pochylił się i...
Apsik!!!
Kichnął oczywiście.
Nikomu i nigdzie nie zabrania się kichać. Kichają chłopi, kichają policmajstrzy, a czasem zdarza się to nawet radcom tajnym. Wszyscy kichają. Czerwiakow bynajmniej nie zmieszał się, wytarł twarz chusteczką i jak człowiek dobrze wychowany, obejrzał się dokoła: czy czasem nie przeszkodził komu swoim kichaniem? I tu dopiero zawstydził się... Zauważył bowiem, że staruszek, który siedział przed nim w pierwszym rzędzie krzeseł, rękawiczką starannie wyciera łysinę i kark i coś mruczy... W osobie staruszka Czerwiakow poznał generała Briuzżałowa w cywilnej służbie, który pracował w ministerstwie komunikacji.
— Opryskałem go! — pomyślał Czerwiakow. — Nie mój to naczelnik, obcy, a jednak przykra rzecz. Trzeba go przeprosić.
Czerwiakow chrząknął, pochylił się i szepnął generałowi do ucha:
— Wybaczy ekscelencja, opryskałem pana... ale to... niechcący.
— To nic, to nic...
— Na Boga, proszę mi wybaczyć. Ja przecież... nie miałem zamiaru...
— Niechże pan siedzi spokojnie, proszę i nie przeszkadza mi słuchać!
Czerwiakow zmieszał się, uśmiechnął głupio i zaczął znów patrzeć na scenę. Patrzył, słuchał, ale czar prysł... Zaczął go dręczyć niepokój.
Podczas antraktu podszedł do Briuzżałowa, pokręcił się koło niego i przezwyciężywszy nieśmiałość, wykrztusił:
— Ja pana opryskałem, ekscelencjo... Przepraszam... ja przecież...
— Ależ daj mi pan spokój... Ja już o tym zapomniałem, a pan w kółko to samo... — odrzekł generał i niecierpliwie poruszył dolną wargą.
Strona:PL Anton Czechow - 20 opowiadań.djvu/38
Ta strona została uwierzytelniona.