Strona:PL Anton Czechow - 20 opowiadań.djvu/44

Ta strona została uwierzytelniona.

Podczas szesnastej sceny Paweł Wasilicz ziewnął i niechcący wydał taki dźwięk, jaki wydają psy przy łapaniu much, zląkł się tego nieprzyzwoitego dźwięku i aby go zamaskować, nadał swej twarzy wyraz współczującej uwagi.
— Scena czternasta. Kiedy nareszcie koniec? — myślał. — Boże Drogi! Jeżeli ta męczarnia potrwa jeszcze dziesięć minut to krzyknę na alarm. Nie do zniesienia...
Ale oto dama zaczęła czytać prędzej głośniej, podniosła głos i przeczytała:
— „Kurtyna spada“.
Paweł Wasilicz z lekka westchnął i chciał już wstać, ale Muraszkina błyskawicznie przewróciła stronicę i czytała dalej:
— Akt drugi. Scena przedstawia ulicę na wsi. Na prawo szkoła, na lewo szpital. Na schodach szpitala siedzą włościanie i włościanki.
— Przepraszam... — przerwał Paweł Wasilicz. — Ile jest wszystkich aktów?
— Pięć! — odpowiedziała Muraszkina i natychmiast, jakby się bała, żeby słuchacz nie uciekł, ciągnęła dalej. — „Z okna szkoły wygląda Walenty. Widać, jak w głębi sceny włościanie niosą swój dobytek do karczmy“.
Jak skazany na śmierć i przekonany o niemożliwości ułaskawienia Paweł Wasilicz już nie oczekiwał końca, nie spodziewał się niczego i tylko robił wysiłki, by mu się nie skleiły powieki, żeby zachować na twarzy wyraz uwagi. Przyszłość, kiedy dama skończy dramat i pójdzie, wydawała mu się tak daleką, że nawet nie myślał o niej.
— Tru-tru-tru-tru... — dźwięczał w jego uszach głos Muraszkinej. — Tru-tu-tu... Ż-ż-ż-ż...
— ...Zapomniałem zażyć sody. — myślał. — O czym to? A, o sodzie... Prawdopodobnie mam katar żołądka... Dziwna rzecz. Smirnowski cały dzień wódkę trąbki i dotychczas nie ma kataru żołądka... Na oknie siadł jakiś ptaszek... Wróbel...
Paweł Wasilicz zrobił wysiłek, by otworzyć zamykające się powieki, ziewnął, nie otwierając ust i spojrzał na Muraszkinę.