Strona:PL Anton Czechow - 20 opowiadań.djvu/45

Ta strona została uwierzytelniona.

Wydała mu się jakby we mgle, chwiała się w jego oczach i sięgała głową sufitu.
Walenty: — Nie, pozwól mi pani odjechać!
Anna (przerażona): — Po co?
Walenty (na stronie): — Ona zbladła (Do niej). Nie zmuszaj mnie do wyłuszczania przyczyn. Umrę raczej a nie dowie się pani przyczyny.
Anna (po pauzie): Pan nie może odjechać.
Muraszkina zaczęła się powiększać, nabrzmiała do ogromnych rozmiarów i zlała się z szarym tłem gabinetu, widać było tylko jej poruszające się usta, potem nagłe stała się maleńka, zachwiała się i razem ze stołem znikła w głębi pokoju.
Walenty (trzymając w obięciach Annę): — Tyś mnie wskrzesiła, wskazała mi cel życia. Tyś mnie odświeżyła, jak wiosenny deszcz odświeża rozbudzoną ziemię! Lecz za późno, za późno. Pierś mą pożera nieuleczalna choroba...
Paweł Wasilicz drgnął i utkwił osowiały, mętny wzrok w Muraszkinej. Przez chwilę patrzył jakby skamieniały, nic nie rozumiejąc.
— Scena jedenasta. Ciż sami, baron, komisarz, świadkowie.
Walenty: Bierzcie mnie!
Anna: — Należę do niego! Bierzcie mnie! Tak, bierzcie i mnie. Ja kocham go, kocham nad życie!
Baron: — Anno Sergiejewno, nie zapominaj, że gubisz tym swego ojca!
Muraszkina znowu zaczęła nabrzmiewać...
Paweł Wasilicz z dzikim wejrzeniem zerwał się z miejsca, z piersi wydarł mu się niesamowity okrzyk, schwycił ze stołu ciężki przycisk i tracąc przytomność, z całej siły uderzył nim w głowę Muraszkinej...
— Wiążcie mnie! Zabiłem ją! — rzekł po chwili do służby, która nadbiegła.
Sędziowie przysięgli uniewinnili go.