i pieniędzy nie weźmie. Trochę, prawda, daleko, ale co to znaczy? Spacer niejako...
— Ja z przyjemnością, proszę!
Makar Kuźmicz szurnął nogą w ukłonie i wskazał na krzesło.
Jagodow siada i przegląda się w lustrze. Jest zupełnie zadowolony z widoku — w lustrze widać krzywą gębę z tępym szerokim nosem i oczami na czole. Makar Kuźmicz okrywa ramiona swego klienta białym prześcieradłem.
— Jak was ostrzyc, zupełnie do gołej skóry? — mówi.
— Naturalnie, żebym do Tatara był podobny.
— Cotiunia jak się ma?
— Dobrze, żyje sobie jakoś. Niedawno u majorowej przy porodzie była. Rubla zapłaciła.
— Taaak... rubel... Potrzymajcie ucho.
— Trzymam. Nie obetnij mi tylko ucha. O boli, za włosy mnie szarpiesz.
— To nic. Bez tego się przy naszej robocie nie obejdzie.
A jak się ma Anna Erastówna?
— Córka? Dobrze! W przeszłym tygodniu w środę wyswataliśmy ją za Szejkina. Dlaczegoś nie przyszedł?
Nożyce przestają skrzypieć, Makar Kuźmicz opuszcza ręce i przerażony pyta:
— Kogoście wyswatali?
— Annę.
— Jak to niby, za kogo?
— Za Szejkina, Prokopa Pietrowa. Ciotka jego w Złotoustińskim zaułku służy za gospodynię. Porządna kobieta. Naturalnie wszyscy jesteśmy zadowoleni. Za tydzień wesele. Przyjdź!
— Ależ co to jest, Eraście Iwanyczu? — mówił Makar Kuźmicz blady, zmieszany. — Czyż to możliwe? To jest zupełnie niemożliwe... Przecież Anna Erastówna... przecież ja... Przecież ja dla niej uczucia żywiłem, miałem zamiary... Co to takiego...?
— Zwyczajnie. Wzięliśmy i wyswataliśmy. Porządny człowiek.
Strona:PL Anton Czechow - 20 opowiadań.djvu/53
Ta strona została uwierzytelniona.