Następnego dnia bardzo wcześnie przychodzi Erast Iwanycz.
— Czego pan sobie życzy? — zapytuje go ozięble Makar Kuźmicz.
— Dostrzyż mnie, Makarku, pół głowy jeszcze zostało.
— Proszę pieniądze z góry. Darmo nie strzygę!
Erast Iwanycz, nie powiedziawszy ani słowa, odchodzi i jeszcze dotychczas na jednej połowie jego głowy włosy są długie, a na drugiej — krótkie. Strzyżenie się za pieniądze uważa za zbytek i czeka, aż na ostrzyżonej połowie głowy włosy odrosną.
Tak też paradował i na weselu.
Mroźna księżycowa noc. Aleksy Iwanycz Romansow, urżnięty w pestkę, ostrożnie otworzył furtkę i wszedł na podwórze.
— Człowiek — filozofował, obchodząc śmietnik i balansując na nogach — to złudzenie, popiół, pyłek... Paweł Mikołajewicz, chociaż gubernator, ale i on pyłek... Raz dmuchnąć i... niema go!
— Rrrr... — usłyszał filozof.
Romansow obejrzał się i o dwa kroki od siebie ujrzał ogromnego czarnego psa z rasy owczarków stepowych wielkości rosłego wilka. Pies siedział przy budce stróża i pobrzękiwał łańcuchem... Romansow spojrzał na niego, zamyślił się i zrobił zdziwioną minę. Następnie wzruszył ramionami, pokiwał głową i uśmiechnął się smutnie.
— Rrrr... — powtórzył pies.
— Nnie...ro...zumiem... — rozłożył ręce Romansow. — I ty... ty możesz warczeć na człowieka? Co? Po raz pierwszy w życiu słyszę... Niech mnie Bóg skarze... A czy ty wiesz, że człowiek — to korona świata? No, popatrz... Podejdę do ciebie... Patrz... Przecież jestem człowiekiem? Jak myślisz? Jestem, czy nie jestem człowiekiem? Wytłumacz mi!...