Strona:PL Anton Czechow - 20 opowiadań.djvu/60

Ta strona została uwierzytelniona.

Mamusia wpadła do dziecinnego pokoju zakłopotana i zapytywała.
— Kto wziął moje nożyczki? To znów ty wziąłeś, Iwanie Mikołaiewiczu?
— Boże drogi, nawet nożyczek nie dadzą. — odpowiadał płaczliwym głosem Iwan Mikołajewicz i odchyliwszy się na oparcie krzesła, przybierał pozę człowieka skrzywdzonego, ale po chwili zachwycał się znowu swoją pracą.
Podczas swych poprzednich przyjazdów Włodek również brał udział w strojeniu choinki lub wybiegał na dwór, popatrzeć jak furman z pastuchem usypują śnieżną górę, lecz teraz ani on, ani Soczewicyn nie zwracali żadnej uwagi na różnokolorowy papier i nie byli ani razu w stajni... Usiedli przy oknie i zaczęli ze sobą coś szeptać, potem otworzyli atlas i oglądali jakąś mapę.
— Trzeba zacząć od Permi... — mówił cicho Soczewicyn. — Stamtąd do Tiumeni... potem Tomsk... potem... potem... do Kamczatki... Stamtąd Samojedzi przewiozą nas łódkami przez cieśninę Beringa... Oto i Ameryka... Tutaj jest dużo zwierzyny...
— A Kalifornia? — spytał Włodek.
— Kalifornia jest znacznie niżej... Trzeba się tylko do Ameryki dostać, to Kalifornia już blisko. Pożywienie zdobywać sobie można polowaniami i grabieżą.
Soczewicyn stronił przez cały dzień od dziewczynek i spoglądał na nie z podełba. Po podwieczorku przypadkowo pozostał sam z nimi przez parę minut. Nie wypadało milczeć. Chrząknął więc poważnie, potarł prawą dłonią lewą rękę, spojrzał ponuro na Katię i spytał:
— Czy panienka czytała Maine-Reyda?
— Nie, nie czytałam... Czy pan się ślizga?
Pochłonięty swymi myślami Soczewicyn nic nie odpowiedział na to pytanie, lecz wydął policzki i westchnął jakby mu było bardzo gorąco.
Jeszcze raz podniósł wzrok na Katię.
— Kiedy stado bizonów pędzi przez Pampasy, ziemia drży, a wówczas mustangi wierzgają i rżą z przerażenia.