mogę go teraz w żaden sposób odnaleźć. Taki ze mnie idiota. Wartoby mi dać w skórę...
Wysmukły Iwan Aleksiejewicz słania się i chichocze.
— Zdarzają się przecież takie wypadki! — ciągnie dalej. Wyszedłem po drugim dzwonku napić się koniaku; napiłem się i myślę sobie, że do najbliższej stacji jeszcze daleko, wartoby więc może wypić jeszcze kieliszek. Kiedy tak myślałem i piłem nagle trzeci dzwonek... Pędzę, jak wariat i wskakuję do pierwszego lepszego wagonu. No, czy nie idiota ze mnie, nie cymbał?
— Widocznie jest pan w wesołym nastroju... — mówi Piotr Piotrowicz. — Przysiądź się pan, bardzo proszę.
— Nie mogę, pójdę szukać swego wagonu. Do widzenia!
— Po ciemku jeszcze pan, co nie daj Boże, z platformy spadnie. Siadaj pan, a jak dojedziemy do stacji, odszukasz pan swój wagon.
Iwan Aleksiejewicz wzdycha i z wahaniem siada naprzeciwko Piotra Piotrowicza. Jest widocznie podniecony i siedzi, jak na szpilkach.
— Dokąd pan jedzie? — zapytuje Piotr Piotrowicz.
— Ja? W świat. W głowie mam taki zamęt, iż sam się nie orientuję, dokąd jadę. Wiedzie mnie los, więc jadę. Cha! Cha, kochany panie, czy pan widział kiedy szczęśliwych głupców? Nie? To niech pan patrzy na mnie. Ma pan przed sobą najszczęśliwszego ze śmiertelników. Tak jest! Nie poznać nic po mojej twarzy?
— Niby znać, że pan trochę... tego...
— Muszę mieć teraz strasznie głupią fizjognomię. Szkoda, że nie ma lustra, chciałbym teraz spojrzeć na moją mordalizację. Widać, dobrodzieju, że odbywam podróż poślubną. No, czy nie fujara ze mnie?
— Czy się pan ożenił?
— Dzisiaj mój najdroższy, wziąłem ślub i wprost na kolej.
Rozpoczynają się powinszowania.
— Acha — śmieje się Piotr Piotrowicz — dlatego się pan tak wyelegantował!
— Tak dla całkowitego złudzenia nawet się uperfumowałem. Po uszy pogrążyłem się w drobiazgach. Ani kłopotów, ani
Strona:PL Anton Czechow - 20 opowiadań.djvu/78
Ta strona została uwierzytelniona.