panu poznałem dyrektora banku, w którym pracowałem. W mgnieniu oka odleciały mnie senność, złość i chęć nawymyślania całej kompanii...
Uciekłem do swojego pokoju.
Przez cały następny miesiąc dyrektor nie patrzał w moją stronę i nie zamienił ze mną ani jednego słowa. Unikaliśmy się wzajemnie.
Po upływie miesiąca podszedł do mnie, stanął przy biurku, schylił głowę i patrząc na podłogę, przemówił:
— Przypuszczałem... miałem nadzieję, że pan się sam domyśli... Widzę jednak, że pan nie ma zamiaru... Hm... Proszę się nie denerwować... Może pan nawet usiąść... Przypuszczałem, że... Tu dla nas obu jest za ciasno... Takeś pan przestraszył... moją siostrzenicę... Teraz pan już chyba rozumie... Proszę przekazać urzędowanie Iwanowi Nikiticzowi...
Podniósł głowę i odszedł...
A ja — byłem zgubiony.
Wańka Żukow, oddany przed trzema miesiącami do terminu do szewca Alochina, w wigilię Bożego Narodzenia nie kładł się spać. Doczekawszy się chwili, kiedy majster i czeladnicy poszli do cerkwi, wydobył z szafy majstra flaszeczkę z atramentem, pióro z zardzewiałą stalówką i położywszy przed sobą pomięty arkusz papieru zaczął pisać.
Zanim nakreślił pierwszą literę, spojrzał kilka razy trwożliwie na drzwi i okno, na pociemniały obraz święty, od którego w obie strony wzdłuż ścian ciągnęły się półki z kopytami i westchnął głęboko.
Papier leżał na ławce, chłopiec zaś klęczał przed nią
„Kochany dziaduniu, Konstanty Makaryczu! — pisał. — Piszę do Ciebie list. Ślę Ci życzenia z okazji Świąt Bożego Na-